czwartek, 6 kwietnia 2017

One Shot

Gdyby podjęto nieodpowiednią decyzję...


   Dlaczego nie? Wystarczyło tak niewiele, a miałaby w końcu normalne życie, bez tego potwornego braku obecności tej najważniejszej osoby, bez przeraźliwego smutku, w którym pogrążała się jej dusza ilekroć kładła wieczorem głowę na poduszkę, tuż po zamknięciu oczu. Wtedy pojawiało się tysiące myśli i bezustanne pytanie „Co gdyby?”. Uspokoiła swój oddech, a przynajmniej próbowała tego dokonać, chociaż serce nadal biło tak szybko, jakby miało za chwilę wyskoczyć z piersi dziewczyny. W drżącej z przejęcia dłoni trzymała kamień szlachetny. Pod tym jego niepozornym wyglądem kryła się moc potężna i ciężka do zrozumienia. Czasu tak naprawdę nikt nigdy nie pojmie do końca.
   Jeden mały ruch, a życie całkowicie się zmieni. Czy było to niebezpieczne? Tak, nawet więcej niż bardzo. Ale "bez ryzyka nie ma zabawy", jak to mawiają dzisiaj młodzi. A może chodziło o "na przypale albo wcale"? Mniejsza już z tym, teraz to tak naprawdę nie miało znaczenia.
   Dziewczyna poprawiła swoje długie włosy, odetchnęła głęboko, zamykając piękne, ciemne oczy. Zdecydowała już, co zrobi. Tak niewiele brakuje, a będzie szczęśliwa. Skupiła myśli, a to nie przyszło jej z większym trudem, gdyż myślała praktycznie tylko o tamtym dniu, gdy cały jej świat się zawalił.
   Rozluźniła spięte ze zdenerwowania mięśnie i zamknęła w dłoni Kamień Pamięci. To przecież takie proste. Otoczyło ją światło magii zaklętej w artefakcie. W pokoju widzialny był tylko krótki jego rozbłysk, a ona zniknęła stąd pozornie. Według czasu ciągle była w dormitorium.
***

   Serce ścisnęło jej się z żalu, gdy zobaczyła swój dom, taki sam, jak przed laty. Bo to był on, pełen szczęścia, które teraz jednak nieubłaganie z niego uciekało, by pogrążyć to miejsce na bardzo długi czas w smutku. Oto niedługo wszystko zmieni się na zawsze. Cały jej świat zostanie wywrócony do góry nogami. Miała naprawdę mało czasu, by odmienić bieg wydarzeń. Weszła do domu nad zatoką z kryształowo przejrzystą wodą. Już prawie zapomniała jak tu bywało podczas lat jej dzieciństwa. Lat przed tragedią.
   Za to pamiętała dokładnie, gdzie się wtedy jako dziecko znajdowała. Użyła wyuczonego wcześniej specjalnie na takie okazje zaklęcia niewidzialności i poszła do salonu. Łza zabłąkała się w jej oku, gdy wędrowała tak przez pomieszczenia, takie znajome , a jednocześnie tak bardzo obce. W końcu dotarła do celu. To tam na kanapie leżała matka czarodziejki, śmiertelnie blada, wykończona przez chorobę, a obok niej trwali dzielnie mąż oraz córka. Wciąż oddychała, choć z trudem. Teraz już nieskrępowanie łzy napłynęły do oczu podróżniczki. Otarła je wierzchem dłoni i przekroczyła próg.
   Miała szansę wszystko odmienić. Sięgnęła do kieszeni swojej jeansowej bluzy, wyjmując małą, kryształową fiolkę z płynem ciemnoczerwonym jak krew, która szumiała w uszach, tak wysokie miała ciśnienie. Jej ostatnia nadzieja, jeśli tylko użyje jej w odpowiednim momencie. Sekunda zbyt późno i lek nie zadziała. Prawie biegiem pokonała pomieszczenie i, niewidzialna, przypadła do kobiety. Kolana zabolały ją od uderzenia w posadzkę. Mimo miękkiego dywanu prędkość zrobiła swoje.
   - Proszę... Niech to zadziała – szeptała melodyjnym głosem, uprzednio wyczarowawszy barierę dźwięków, by dodatkowo nikt jej nie usłyszał. Zabawa z czasem bywała naprawdę niebezpieczna.
   Ręce trzęsły jej się potwornie, gdy otwierała buteleczkę. Aż cud, że nie wylała ani kropelki. Tyle się męczyła, tyle serca i nadziei włożyła przygotowując miksturę. Nawet dla doświadczonych alchemików było to ciężkie doświadczenie i nie zawsze się udawało. Błagała więc, by zadziałało.
   Wtedy... wtedy nie znano leku na tę chorobę, więc nie mogli jej uratować, lecz teraz... teraz miała w rękach specyfik, który miał siłę odmienienia losu. Delikatnie rozwarła usta kobiety, całkowicie oddając się zadaniu, ignorując jednocześnie obecnych, w tym też swoją młodszą, rozpaczającą wersję. Pamiętała dokładnie ten ból, którego doświadczała mała. Wlała kilka kropel leku do gardła kobiety, zmuszając ją potem do przełknięcia płynu. Wpatrywała się przy tym w nią z ogromną nadzieją. Była taka piękna, chociaż na jej twarzy gościła ta śmiertelna bladość, którą rozsypany wokół twarzy wachlarz ciemnych włosów tylko podkreślał. Czarodziejka modliła się w myślach, prosząc by Ten na górze pozwolił jej matce przeżyć.
    Nie zadziałało. Spóźniła się.
***
   Nie! To przecież niemożliwe! Nie, nie mogła się spóźnić, to nie miało prawa się nie udać! Przecież wyliczyła wszystko co do sekundy. Musiała spróbować ponownie, nie mogła się poddać, skoro była tak blisko. Milion ulotnych myśli, co zrobiła nie tak. Mknęła niczym błyskawica przez tunel czasoprzestrzenny. Było w nim jakoś inaczej niż poprzednio, jednak nie przejęła się tym, zatracona w tej nieraz zbawczej desperacji, pozwalającej na ostatni zryw woli. Miała ważniejszą sprawę na głowie, niż jakieś anomalie. Tym razem to musi wyjść.
   Wciąż ukryta przed niepowołanymi spojrzeniami pod płaszczem zaklęcia, wylądowała po raz drugi przed swoim domem. Nie zwróciła jednak uwagi na to, że różni się od tego z jej wspomnień. Od tego, który widziała jeszcze chwilę temu, gdy też się tak spieszyła. Wyglądało tak, jakby ni stąd, ni zowąd coś potoczyło się tutaj inaczej niż powinno. W powietrzu unosiły się delikatne dźwięki nieznanej melodii, zupełniej innej, niż ta, która królowała na tej planecie.
   Dziewczynie towarzyszył przeogromny ból, że była tak blisko, a mimo to się jej nie udało. Ale ona się nie podda. Stanęła jak wryta na progu salonu, patrząc z niedowierzaniem na wygląd. Wystrój zupełnie się zmienił, nawet w jednej setnej nie przypominał poprzedniego. Zdążyła pomyśleć tylko „Jak to możliwe?” i pomknęła w kierunku rozłożonej kanapy z miękką pościelą. Jej matka miała rumieńce na twarzy. A może wypieki od gorąca? Nie miało to znaczenia. Najważniejsze, że nie była jeszcze aż tak przeraźliwie blada, jak wtedy. I tylko to się liczyło. Chociaż jej skóra nie miała już normalnego odcienia... To dawała o sobie znać choroba.
   Uklęknęła przy niej, kładąc najpierw głowę na piersi mamy, jakby pragnęła się z nią pożegnać, gdyby coś się znowu nie udało. Tak jak poprzednio trwali przy niej: jej ojciec i ona sama. Byli milczącym pocieszeniem, że mimo wszystko będą mieli siebie nawzajem. Łzy ciekły po jej twarzy, gdy odkorkowywała buteleczkę. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że szkarłatnego płynu ubyło. Drżąc z nerwów, odmierzyła odpowiednią ilość kropel.
   Zamknęła fiolkę i oczekiwała w napięciu. Wbiła paznokcie w skórę, niemal przecinając ją do krwi, gdy czas dłużył jej się w nieskończoność. W końcu, zdawało się jej to wiecznością, w chwili, gdzie miała nastąpić śmierć, matka dziewczyny zaczęła spokojnie oddychać, a na jej twarz powróciły rumieńce.
   Dziewczyna krzyknęła z radości i, gdyby nie bariera, na pewno przestraszyłaby potwornie rodzinę. Oni również ze zdumieniem zauważyli poprawę. Wykonała misję. Teraz mogła wracać.
***
   Chwila, coś było nie tak. Wróciła to teraźniejszości, lecz nie była w dormitorium Alfei. Znajdowała się na Melodii przed swoim domem. Tyle że było tu jakoś szaro, wody zatoki nie były już kryształowe, z dachu zniknęła pięciolinia, on sam miał również dachówki. Po początkowym szoku, wzruszyła ramionami i wbiegła do środka, by móc spotkać tę jedną, jedyną osobę, której brakowało jej przez te wszystkie lata. Zrzuciła teraz już niepotrzebną otoczkę niewidzialności.
   Pokoje również się zmieniły. Mało w nich było instrumentów, które normalnie bywały na każdym kroku. Albo raczej były, bo tu po niektórych nie pozostało ani śladu. Nie to było jednak teraz jej zmartwieniem. Wpadła do kuchni, jak za dawnych, dziecięcych lat. A ona stała tam, przepiękna śpiewaczka Matlin, i obierała ziemniaki najwyraźniej na obiad. W jej czarnych włosach dostrzec można było kilka siwych pasm, sama kobieta zdawała się być jakaś przygaszona. Lecz nie to się teraz liczyło, a to że wciąż żyje.
   Czarodziejka rzuciła się ku niej, prawie miażdżąc ją w uścisku. Kobieta krzyknęła w początku z przerażeniem, lecz kiedy ujrzała, że to córka, uspokoiła się.
   - Muso, co ty wyrabiasz? - zapytała nie dowierzając własnym oczom. To było niecodzienne zachowanie; zaraz też zmarszczyła brwi. - A gdzie Melodica i Canto? - zapytała, nagle znowu się niepokojąc. - Nie mów, że znowu chciałaś się zgłosić do Armii Wolności? I że na ten czas zabrali ich Strażnicy? I co ty dziecko masz na sobie? - coraz bardziej podnosiła głos, a Musa się od niej odsunęła w jednej chwili pojmując, że bardzo mocno zmieniła bieg wydarzeń.
   - Kto? - speszyła się. - Jacy... Że co? Nie, nie zgłaszałam się do żadnej armii! Mamo, przecież ja jestem już w Klubie Winx, na co mi armia? - zaczął ją ogarniać strach. Coś było bardzo nie tak.
   - Córciu, wszystko w porządku? Jakie znowu Winx? - Matlin przyłożyła dłoń do jej czoła. - Dziecko czy ty nie masz czasami gorączki?
   Musa pokręciła przecząco głową, zalewając się łzami.
   - Co się tu dzieje? - wyszeptała cicho.
   - Oj, słońce... - westchnęła jej matka z przeogromnym smutkiem. - Przecież dobrze wiesz, że w Magixie szaleje wojna, a twojego ojca wcielili do Armii Wolności – pogładziła ją po policzku. - Proszę, nie każ mi przez to wszystko jeszcze raz przechodzić... Pora pogodzić się z tym, że on nie wróci. Jedno szczęście, że przekonałaś nas, byśmy nie posłali ciebie do Alfei...
   To było jak cios w policzek. Musa nawet w najgorszych snach się tego nie spodziewała. Nie uczyła się w Alfei? Czyżby nigdy nie poznała swoich przyjaciółek? Ale... co z jej ojcem? I od kiedy szalały walki?
   - Mamo... - zaczęła niepewnie. - Powiedz proszę, jak do tego doszło? Czy to... Czy to przez to, że zmieniłam bieg wydarzeń? - zacisnęła dłonie w pięści. - Czy to dlatego, że chciałam, byś żyła? Byś ze mną była?
   Kobieta odsunęła się od czarodziejki z niepewną miną. Jednak po chwili na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia. Widziała już tyle rzeczy, że nie wahała się uwierzyć w tę jedną, tak nieprawdopodobną. To było zbyt szalone, wielu uznałoby Musę po takich słowach za nienormalną albo naćpaną. Ale nie ona.
   - A więc to byłaś ty... - odezwała się. - Czułam czyjąś obecność, lecz dopiero teraz zrozumiałam. Och, słonko... - westchnęła i wskazała jej krzesło.
   Ciemnowłosa opadła zrezygnowana i oparła łokcie na stole, a twarz schowała w dłoniach. Matka podeszła do niej i pogładziła ją po plecach, widząc, że kompletnie się załamała.
   - Wiesz, wszystko zaczęło się trochę po tym, jak mieliśmy wysłać ciebie do Alfei. A jednak... przekonałaś nas. Potem zaatakował Mroczny Feniks, rozgorzała wojna i trwa tak już od lat.
   - To niemożliwe... nie, nie, nie! – szeptała do siebie Musa. - Czy to przez moją decyzję? - zastanowiła się nad tym poważniej. Coś jej zaczęło świtać. Skoro tutaj ją ocaliła, to nie mogła się cofnąć w czasie, a tym samym jej matka umarła, co dawało jej możliwość zmiany wydarzeń... Chyba, że...
   - Było warto? - matka uniosła jej głowę i popatrzyła głęboko w oczy córki. - Przez tę jedną decyzję, zmieniłaś praktycznie wszystko...
   Musa właśnie wszystko zrozumiała. Skoro tutaj ją ocaliła to... To musiał być wymiar alternatywny! Kamień Pamięci chciał pokazać jej skutki podjętych działań. Tutaj jej mama przeżyła, lecz za jaką cenę? Wiedziała już wszystko, dzięki tej krótkiej rozmowie. Ale jak ma wrócić do swojego świata? Czarodziejka muzyki zerwała się z miejsca tylko po to, by uścisnąć mocno Matlin. Szepnęła jej do ucha „dziękuję”. W milczeniu patrzyła na nią jeszcze chwilę, zdając sobie sprawę ze wszystkiego.
   - Będzie mi ciebie brakowało, mamo – powiedziała, jako pożegnanie, a Kamień Pamięci uniósł się nad jej dłonią i rozbłysnął.
   - Wiem, córeczko. Wiem.
***
   Tunel czasoprzestrzenny nie różnił się praktycznie niczym od tych, którymi tyle razy podróżowała razem z Winx. Chociaż, jeśli wczuła się w jego energię, mogła wyczuć minimalne różnice. Drobne, lecz jednak były. Znak, że wędrówka między światami się rozpoczęła. Miała tylko nadzieję, że trafi do tego właściwego. W tym całym oczekiwaniu zamknęła oczy.
   Wszystko wokół niej nagle zamarło. Nie wyczuwała już tej potężnej magii, tylko delikatną, jak wtedy, gdy kamień nie był aktywny. Powoli otworzyła oczy, a im ukazał się jej pokój, dokładnie takim, jakim go zostawiła. Patrząc na zegar, uświadomiła sobie, że nie było jej w tym świecie tylko przez minutę.
   Wstała i wcisnęła ręce do kieszeni, gdy podchodziła do okna. Jej dłoń natchnęła się na kryształową fiolkę.
   - Gdyby podjęto nieodpowiednią decyzję, cały świat wyglądałby inaczej – stwierdziła głośno, patrząc na dziedziniec Alfei, gdzie nieświadome niczego uczennice korzystały z wolnego popołudnia. Odstawiła naczynie na okno. Wahała się, co z nim zrobić, lecz w końcu postanowiła oddać lek do szpitala, by lekarze mogli wyleczyć potrzebujących. Tak, to będzie właściwe wyjście.
   Tak bardzo pragnęła, by jej matka żyła, przez co zaślepił ją egoizm. Nie, to nie byłoby właściwe. Ile istot w tamtym świecie zginęło przez jej samolubność? Nie chciała wiedzieć. Bardziej bała się tej odpowiedzi i wolała, żeby tutaj się to nie przydarzyło. Gdyby ta jedna, nieodpowiednia decyzja, cały Magix obróciłby się w ruinę. Podrzucała przez chwilę Kamień Pamięci, po czym zamachnęła się i wyrzuciła go daleko...
   - Dziękuję mamo - wyszeptała, patrząc w dal, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz