niedziela, 14 maja 2017

One Shot

Happy B-day!

Z dedykacją dla Lunaris
We współpracy z Nami&Catty
Korekta: Ignisa

  Nawet nie zauważyłam, kiedy to wszystko się na dobre rozkręciło. Mieliśmy tylko zrobić jakieś rysunki dla Luny, życzenia, a skończyło się na tym, że wszyscy przyszli do mnie i to tu mieliśmy ustalić to, co dla niej zrobimy.
   - No to może jakieś... nie wiem, pudełko z jej ulubioną postacią? - Podsunęłam pomysł.
   - A wiesz chociaż jak się nazywa? - Ignisa popatrzyła na mnie, rozbawiona.
   - Nie jestem aż taką stalkerką, wypraszam sobie! - Wyrzuciłam ręce do góry, po czym opadłam na fotel. - Nawet nie wiem, co mamy robić, gdzie iść! Kompletnie nie mam pomysłu, możecie mnie od razu zabić, będzie szybciej.
   - Wykrzyknik-kill-Deiriss - zarechotała Nama.
   Sięgnęłam po poduszkę i zatopiłam twarz w miękkim materiale.
   - Dziękuję, na was zawsze można liczyć.
   Wyprostowałam się. Poduszkę położyłam sobie pod plecy, po czym sama wygodnie usadowiłam się na poręczach fotela. Wpatrywałam się w dziewczyny. Nama patrzyła w sufit, Ignisa przeglądała milion notatek, a Akala... jak to Akala, patrzyła, czy w moim pokoju na pewno nie ma żadnych Pokemonów.
   - Z tego, co wynika, to jej ulubione anime to Fullmetal Alchemist - odezwała się w końcu Ignisa.
   - Aaa. Ta to ma gust. - Akala uniosła wzrok znad telefonu. - To kupcie jej coś fajnego.
   Nama poderwała się z miejsca i rozejrzała się po pokoju.
   - Słuchajcie! - krzyknęła. - Mam świetny pomysł!
   - Doprawdy? - Uniosłam brwi. - Jaki?
   - Muszę ustalić wszystko z Ignisią, ale to będzie bomba! Taka bomba, jak petarda Sexmasterkiii! - pisnęła i zaczęła wymachiwać rękami. Przez to wytrąciła notatki Ignisy z jej rąk.
   - A niby to Dei jest łajzą - mruknęła najstarsza z nas czterech, schylając się, by pozbierać zapisane kartki.
   Jako że jestem leniwa, nawet nie ruszyłam się z miejsca. Chwyciłam tylko plastikową słomkę i zaczęłam ją gryźć. Jedyne, co robiłam, to przyglądałam się z rozbawieniem dwóm sprzeczającym się dziewczynom, choć to wyglądało raczej jak jakaś parodia niż prawdziwa kłótnia.
   - Dobra. To plan jest taki. Najpierw idę ogarnąć miejscówkę, Nama mi pomaga, a później wy do nas dołączycie, okej? - Zapytała Ignisa tonem nieznoszącym sprzeciwu.
   - No luz. My sobie poczekamy w tym czasie z Akalą, połapiemy trochę stworków i przyjdziemy - odparłam. - Do rana długi czas. Potem mogę odciągnąć uwagę Luny od naszych planów.
   - To my wychodzimy, eli! - zawołała Nama, po czym opuściły mój pokój, a później i mieszkanie. Nawet nie wiedziałam, kiedy przysnęłam na tym fotelu. Nie zdawałam sobie sprawy, ile czasu minęło, zanim Akala mnie obudziła. Najwyraźniej spędziła nockę w moim pokoju, próbując złapać Pikachu.
*~*
   Powoli otworzyłam oczy, nieprzytomnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Nie obyło się bez spojrzenia na zegarek - było dość wcześnie, bo około dziewiątej. Z chęcią bym jeszcze pospała, ale obowiązki wzywały. Urodziny jednej z Agentek to rzecz wyjątkowa i nie można o tym zapominać, a jeżeli ktokolwiek to zepsuje - na przykład taki jeden Gejb - to będzie miał ze mną do czynienia.
   W miarę szybko się ogarnęłam i zadzwoniłam do reszty, żeby dowiedzieć się, co robią. Przypuszczam, że Dei jak zwykle zaspała, ponieważ kiedy odebrała, była lekko... zdezorientowana. Cała unnie i jej zamiłowanie do spania. Do Gejba wolałam nie dzwonić, pewnie znowu się upił. Vic razem z Lau zaraz wybierały się do sklepu po te rzeczy, których nie zdążyłyśmy kupić. Przynajmniej one były na czas. 
   Igi miała pomagać mi w dekorowaniu sali, umówiłyśmy się za godzinę. Miałam jeszcze trochę czasu, dlatego zaczęłam się zastanawiać, co ulepszyłoby to przyjęcie. 
   Po jakichś pięciu minutach uśmiechnęłam się z satysfakcją. Bycie zarówno Agentką, jak i czarodziejką bardzo się opłacało. 
   Niedługo znalazłam to, czego szukałam - księgę zaklęć. Potrzebowałam tylko Ig i wiedzy na temat animu, dlatego szybko wybrałam numer do Akalci, speca od tych japońskich bajek. Jakim cudem ona potrafi rozróżnić tyle postaci? Ah, no tak, w końcu to otaku, mogę sobie pogratulować opanowania zaawansowanego trybu logicznego myślenia. Order dla Namy! Co nie zmienia faktu, że to i tak dziwne.
   Otrząsnęłam się z tych interesujących rozmyślań i, pamiętając o zabraniu księgi, wyszłam z domu. Czas na nas, Ig.
   Jęknęłam, przypomniawszy sobie o tym, że autobus już odjechał. Generalnie uwielbiałam chodzenie, ale teraz na pewno bym się spóźniła. Po chwili uderzyłam się dłonią w czoło. Jesteś czarodziejką, Nama. Agentką również.
   Zerknęłam na bransoletkę, którą zawsze nosiłam na lewej ręce, zwykle schowaną pod bluzą, gdyż przyciągała uwagę zbyt wielu osób. Jak już pewnie wszyscy się domyślili, miała ona magiczne właściwości.
   W tym wypadku wystarczyło pomyśleć o miejscu, w którym chcę się znaleźć. Trzy, dwa, jeden...
Odetchnęłam z ulgą, widząc, że nie pomyliłam miejsc. Tak, oto nasz wspaniały klub o nazwie „PCW”. Jeżeli ktoś przyjrzałby się uważniej, na dole dostrzegłby mały napis „Gabicja nie istnieje, weteranki wyzwań". To już mojego autorstwa, ale nie pytajcie, długa historia. W środku na szczęście czekała Ig.
   - Masz wszystko? - zapytała.
   - No jasne, Czyste Zuo. - Wzięłam księgę, bo wpadłam na jeszcze jeden pomysł. - Pokrótce objaśniłam jej mój plan. Na twarzy Ignisy zagościł uśmieszek.
   - Tylko pamiętaj, Riza ma być z Royem! - szepnęłam.
   - Ile razy jeszcze to powtórzysz, suodka mała Namciu? - Ignisa przewróciła oczami. - Przecież ty też tutaj będziesz, spokojnie.
   - Wypraszam sobie, mała nie jestem. A, właśnie, zapomniałam ci powiedzieć, że Riza ma na nazwisko Hawkeye. Może jestem jej córką? - Mrugnęłam do niej porozumiewawczo, na co starsza zrobiła minę w stylu chytrego i pociągnęła mnie do budynku. 
*~*
   Po raz setny już chyba poprawiłam tę durną grzywkę i spojrzałam ukradkiem na towarzyszy. Gejb z początku kręcił nosem na to całe zabranie go na zakupy, ale teraz wydawał mi się całkiem zadowolony z życia. Chyba. Z takim nubem to nigdy nie wiadomo. Po mojej lewej szła za to Vic, w sumie szczęśliwa, z tego, co wywnioskowałam z jej myśli. Wiem, wiem, nieładnie tak podsłuchiwać czyichś głosów w głowie, ale czasem się zdarzy. No sorry not sorry. Nie moja wina, że w gratisie do mocy była telepatia.
   Mnogość sklepów w galerii aż zachęcała do zakupów. Tylko co my mieliśmy dokładnie kupić? Vic zadała to pytanie. Już sięgałam do kieszeni, kiedy wyprzedziła mnie Duszyczka. Wyjął swój telefon, czytając na głos listę od Dei. Ok, to pora poszukać odpowiednich miejsc do zaopatrzenia się. Ziewnęłam mocno, po czym przetarłam oczy. Taaa, mogłam darować sobie nocną misję. A nie, zaraz... Nie mogłam. No chance.
   - Chodźcie tutaj - powiedziała nagle Vic, zatrzymując się przed jedną z witryn. Tylko stanowcze chrząknięcie duetu naszych głosów powstrzymało nuba przed dalszą wędrówką. Młoda pokazała ręką na wystawione towary, a ja gapiłam się na nazwę sklepu. - I co? Jak z nieba nam spadło.
   - No chyba sobie jaja robicie - rzekłam, odczytując w myślach nazwę sklepu. „Imprezowi Idioci”.
   - Bez skojarzeń - odezwał się Gabriel, wydając z siebie odgłosy czajnika w porze godowej, chociaż nie trwało to długo, gdyż sprzedałam mu delikatny cios łokciem pod żebra. No co? To było po przyjacielsku. - Auć, a to za co, Lau?
   - Już ty dobrze wiesz, nubie jeden - syknęłam, przewracając jednocześnie oczami. Dobrze wie, że z naszej grupy tylko Nama ma skojarzenia. No i on oczywiście. I Dei. Czasami. I dlaczego tak bardzo jestem śpiąca? Przecież pół godziny snu i tenebryjski energetyk zazwyczaj działały. 
   No dobra, pora wejść do sklepu. Gejba prawie natychmiast straciłam z oczu. Chociaż tak naprawdę cały czas tylko coś mruczał pod nosem, więc może to i lepiej? Tym razem to Vic spojrzała na listę zakupów, kierując mnie do odpowiednich działów. Zdawało mi się, że widziałam, jak Duszyczka wychodzi ze sklepu, ale zignorowałam ten fakt, myśląc, że to tylko efekt głupiego zmęczenia. No bo w końcu chyba nie był aż tak durny, żeby od nas uciekać, nie? Wie doskonale, że Vic znalazłaby go nawet w najmniejszej, najciemniejszej dziurze. Przekonał się o tym, kiedy wymknął się upić z kumplami, zamiast pójść z Namą do kina. I gorzko tego pożałował. Ale w sumie jego sprawa.
*~*
   Przybiłam piątkę z czołem, widząc salę, która świeciła pustkami. Nawet krzeseł nie zostawili. Trzeba było się tym zająć, ale, na szczęście, dla mnie i Ig nie stanowiło to problemu. Dość szybko udekorowałyśmy miejsce, w którym już niedługo miało odbyć się przyjęcie. Nie zapomniałyśmy o animcowym wyglądzie i lampie wyglądającej jak księżyc.
   Po skończonej pracy uśmiechnęłam się z satysfakcją. Efekt był świetny.
   - Czas na naszą wisienkę na torcie - powiedziałam do Ig.
   Postanowiłyśmy pójść na strych, z którego i tak nikt nie korzystał. Wejście po schodach nie jest dla nikogo problemem, dlatego bardzo dobrze sobie poradziłyśmy. A raczej powinnam powiedzieć tak o Ignisie, ponieważ ja jestem przegrywem i zdążyłam potknąć się na schodach, walnąć w drzwi prowadzące na strych, a na koniec uderzyć głową o sufit. Moja wina, że nie należę do niskich?
   - Przeklęte krasnoludy - mruknęłam, zerkając na Ig, która miała ze mnie niezły ubaw i dusiła się ze śmiechu. - Długo jeszcze czy możemy zaczynać?
   Otworzyłam księgę i zerknęłam na spis - potrzebne zaklęcie znajdowało się na 69 stronie. No kto by się spodziewał?
   Pozostawiłam sprawę Ig, jeszcze raz przypominając jej o Rizie i Royu i zeszłam z powrotem na dół, ignorując wymowne spojrzenie starszej. 
   Myślicie, że aż tak jej ufałam? Skądże. Na górze podłożyłam wcześniej małą piłkę, która po uruchomieniu wydzielała gaz usypiający. Jak coś zepsuje, to tam posiedzi, ze mną nie ma tak łatwo. Postanowiłam poczekać na Lau i Vic, ale Ignisa okazała się szybsza.
   Po chwili na dole pojawił się nasz Krasnolud Thorek w towarzystwie dwóch postaci, na których widok moja szczęka przywitała się z podłogą. Ała.
*~*
   - No i gdzie ten Gejb? - zirytowała się Vic, tupiąc niecierpliwie nogą. Rzuciła siatki na ławkę i rozglądała się wokół jak taki natrętny radar. Odczytując jej myśli, wiedziałam już, że próbuje zlokalizować duszę Duszyczki. No ok.
   - Pewnie znowu polazł gdzieś, bylebyśmy go nie ciągnęły po sklepach. - Machnęłam ręką, sprawiając przy okazji, że siatki podleciały do góry. - Cholera - syknęłam, zaraz sprowadzając je na drewnianą ławkę. Jeszcze by mi tu brakowało, gdyby ktoś zorientował się w naszej magii. S.H.I.E.L.D. nie byłaby zadowolona. Stanowczo.
   Vic zamknęła oczy i zmarszczyła swoje czółko. Chyba go znalazła, widziałam to po uśmieszku, który zagościł na chwilę na twarzy czarodziejki. Skinęła mi tylko głową, potwierdzając moje przypuszczenia. A więc to tak? Zostawił nas, bo... Ale hola, hola, nie wybiegajmy aż tak w przyszłość, bo spojler będzie. Tak, taki samochodowy (witam panią, pani profesor).
    Nieco zaniepokoiłam się, widząc tęczówki Vic. Zrobiły się takie... przerażające, jakby chciała ciskać błyskawicami. Rzuciła krótkie „Chodź” i pomknęła z częścią naszych zakupów przez galerię. Miała chwilową przewagę, lecz zaraz ją dogoniłam, przy okazji obijając sobie nogi o pakunki. I po co ubierałam te buty? No tak, by być wyższa. Ale teraz wolałabym zrezygnować z obcasów i mieć całe nogi. Nigdy więcej.
   Znalazłyśmy się w paśmie kawiarenek i fastfoodów. W pewnym momencie Vic przytrzymała mnie za ramię, powstrzymując od zrobienia chociażby jednego kroku więcej. Zaciągnęła moją osóbkę w stronę kanap, odgrodzonych niskim murkiem od reszty stolików. Otoczyła nas niewidzialna bariera.
   - Spójrz - syknęła moja towarzyszka, nakierowując moje spojrzenie w odpowiednią stronę. Z początku wszystko wydawało się rozmazane, ale zaraz wzrok mi się wyostrzył, oczywiście za sprawą magii.
   - Uszanowanko, dziewczynki. - Przysiadł się do nas Peter Pevensie, ale uciszyłam go gestem. Pewnie, jak to on, wzruszył ramionami i przysunął się do mnie bliżej. - Na co patrzymy?
   - Na tego nuba od Igaury - prychnęłam, już wzburzona. No co za gościu. - Sam zobacz.
   Chwyciłam chłopaka za rękę, jednocześnie sprawiając, że znalazł się między Vic a mną. A więc, klęcząc na tej kanapie i wyglądając zza murka, niczym takie ciekawskie, osiedlowe mohery, mogłyśmy z Vic usłyszeć, jak Piotrek cicho westchnął. Uniosłam pytająco brwi i zadałam nieme pytanie: „No co?” Nie otrzymałam odpowiedzi, więc powróciłam do obserwacji.
*~*
   - Wieesz, Luna - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Nie mogę uwierzyć, że masz taki dobry gust co do anime!
   - E tam - speszyła się, spuszczając wzrok. - To nic takiego. Po prostu je lubię.
   Wpatrywałyśmy się w wystawę z rzeczami związanymi z FA. Pośrodku niej widniał wielki karton z wyciętą Rizą Hawkeye w mundurze. Luna zaczęła się nią zachwycać i nic dziwnego, w końcu to była jedna z jej ulubionych postaci. Ja tak samo zaczęłabym zachwycać się Tuxedo.
   Whatever.
   Ale tego, co zrobiła, w życiu bym się nie spodziewała.
   Ona po prostu weszła do księgarni w celu zabrania tej biednej, tekturowej postaci!
   - Hej, zaczekaj! - krzyknęłam, ale nie zwróciła na mnie uwagi. No tak. Czego się nie zrobi po to, by odciągnąć ją od przygotowań imprezy...
   Chwyciła za tekturę, po chwili jednak odstawiła ją na miejsce. Obróciła się do mnie, wodząc wzrokiem od moich butów do czubka głowy. Uniosłam brwi, patrząc na nią pytającym wzrokiem. Oczywiście nie zwróciła na to uwagi. Udała, że robi dłońmi pomiary, po czym złapała mnie za rękę i powiedziała:
   - Nie mam jak przemycić tej tektury, ale że jesteś idealnego wzrostu, uznałam, że pomożesz mi to zrobić!
   Kurwa, no nie.
   Spojrzałam na nią, jakby była wariatką, ale ona tylko uśmiechnęła się miło.
*~*
   O Rizie Hawkeye wiele słyszałam, ale nigdy nie miałam okazji sprawdzić, jak wygląda - albo mi się nie chciało, leń lvl 69. Jasne włosy kobiety zostały upięte z tyłu, piwne oczy przyglądały mi się ze zdziwieniem, a z tego, co słyszałam, rzadko okazywała swoje uczucia. Obok niej stał sam Roy Mustang, który, uwaga, obejmował towarzyszkę ramieniem! Tryb chorej sziperki został uruchomiony i na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Co z tego, że nie oglądałam FMA, co z tego, że nie znam postaci… Lunś ich szipuje, a to znaczy, że mają być razem, nie ma innej opcji.
   - Co my tu właściwie robimy? - zapytał mężczyzna, posyłając mi lekko zdezorientowane spojrzenie.
   - To jakaś tajna baza wojskowa? - dodała Riza, rozglądając się po pomieszczeniu.
   W tym momencie miałam ochotę walnąć głową o stół. Jaka szkoda, że był już nakryty. Mówi się oops, przegrywy.
   - Nie wyjaśniłaś im? - wysłałam telepatyczną wiadomość do Ignisy.
   - Nie wspominałaś o tym, Namciu. Tak, wiem, jestem wredna, ale i tak mnie kochacie - starsza uśmiechnęła się do mnie w ten charakterystyczny, irytujący sposób.
   Świetnie. Teraz czeka mnie tłumaczenie postaciom z animu, jakim trafem się tutaj znalazły i o co chcemy je poprosić, bo nie można było od razu. Jakbym nie miała innych spraw na głowie.
   - Okej - powiedziałam, odwracając się w kierunku przybyłych. - Zwą mnie Namą Hawkeye aka Frodo, a ta kudłata to Ignisa, Czyste Zuo. Jak wiecie lub nie, moja przyjaciółka-siostrzyczka ma dzisiaj urodziny, a że jej ulubionym animu jest FMA, a wy ulubionymi postaciami, to postanowiłam was tu ściągnąć. Proste, co nie? Każdego dokładnie wam opiszę, ale uważajcie na Gejba, czyli dziewiętnastoletniego transwestytę, który uciekł z zakładu pogrzebowego i wmawia nam, że wszystko umie zrobić, choć w rzeczywistości potrzebuje opiekunki, która go karmi, śpiewa kołysanki na dobranoc i zmienia pieluszki. Niezawodna ochrona dwadzieścia cztery na siedem. Przypał, co nie? No ale to nie moja wina, że po pijaku zachowuje się jeszcze gorzej niż na co dzień - podsumowałam, podczas gdy Riza i Roy witali się z podłogą. Miałam wrażenie, że ich oczy zaraz wypadną od ciągłego wytrzeszczania. Czyżbym zrobiła coś źle? Nie, zapewne nie docenili talentu do opowiadania swojej przybranej córki. Szkoda, nazwisko zobowiązuje.
   - Co dokładnie mamy zrobić? - przerwała ciszę kobieta.
   - Zachowywać się tak, jak robiliście to w serialu. Tylko że jesteście parą. Nie wiem, nie oglądałam jeszcze, ale Lunś bardzo na tym zależało. Unikanie Gejba to też podstawa, reszta jest w porządku. To jak, zgadzacie się? - spytałam, udając spokojną, chociaż tak naprawdę w głowie tworzyłam już plan awaryjny Oral B i podobny do niego Anal C. Co dwa plany to nie jeden, jakoś tak to było.
   - Brzmi odrobinę strasznie, ale co to dla nas! 
   Odetchnęłam z ulgą, ciesząc się, że obyło się bez używania bransoletki. Sorry not sorry, nie należę do osób, które łatwo odpuszczają. To Gejb jest uke, święta zasada.
   Po chwili zadzwoniła do mnie Lau, więc odeszłam na chwilę, pozostawiając zakochaną parę z Ignisią. Dla niewtajemniczonych: ona nie cierpi seruduszkuf, lofkuf, więc ma za swoje. Tryb wredna Nama włączony.
    - I jak tam? - zapytała mnie dziewczyna, gdy tylko odebrałam.
    - Jakoś leci, sala dawno udekorowana, właśnie skończyłam tłumaczyć tej zakochanej parce, co tu robią. A co tam? - W słuchawce zapadła cisza, więc dodałam: - Naprawdę nikt mnie nie rozumie? Neh.
   - Tym razem wolę nie wiedzieć, co wykombinowałaś, Nama. U nas… w porządku, Gejb dostał nauczkę na przyszłość, ale o tym opowiem ci, jak już przyjdziemy. Udusisz się ze śmiechu, poważnie. W każdym bądź razie mamy wszystko, co trzeba było kupić. Czyli zostaje nam tylko zwabienie Luny?
   - Yup, a tym już zajmie się nasza kochana Deika. Właśnie, trzeba zadzwonić do Akalci, ciekawe, jak tam z tortem. Może nie wysadziła domu?
*~*
   Kilkaset przekleństw w duchu później byłyśmy już daleko od księgarni, którą okradła Luna (ja tylko wykonałam jej rozkaz!). I dopiero w pewnej chwili zauważyłam, że kieruje się w stronę zakazanego miejsca.
   - Luna, gdzie ty idziesz? - byłam pewna, że gdybym odbywała z nią rozmowę niewerbalną, użyłabym emotikonki ";-;". - Taka młoda godzina, a ty tam idziesz? Huh.
   - A co mam zrobić? Nie chce mi się już chodzić po sklepach, najchętniej tylko rozprostowałabym nogi na foteluu - jęknęła. - I do tego napiła się dobrego koktajlu. 
   "Szybko to ty tego nie zrobisz", pomyślałam.
   - To może pójdziemy chociaż popatrzeć na... no wiesz - spuściłam wzrok, a na moje usta wkroczył wstydliwy uśmieszek. - Chłopaków na treningach piłki nożnej.
   - Noo, widzę, że ktoś tutaj ma chyba kraszaa! - zaśmiała się. - Jasne, chętnie ci potowarzyszę. Riza też chętnie popatrzy.
   Obie spojrzałyśmy na tekturową postać, którą ciągnęłam ze sobą przez miasto, i zaśmiałyśmy się.
*~*
   Zapytacie pewnie, co tam takiego zobaczyliśmy. Cierpliwości, cierpliwości... W tym momencie zakupy zeszły na dalszy plan.
   - Hej, spokojnie - szepnęłam czerwonej ze złości Vic. - To nie koniec świata.
   - Koniec świata może nie, ale ten idiota... - syknęła przez zaciśnięte zęby i zaczęła się namyślać. Sama też zastanawiałam się nad odpowiednią karą. Dla kogo? No Gejba oczywiście. Wcześniej jednak objaśniłam wszystko naszemu towarzyszowi, który w końcu zrozumiał nasz bulwers. 
   - I wy się jeszcze z nim zadajecie? - skwitował całą opowieść. 
   - Jak widać - stwierdziła cicho Vic, cały czas się zastanawiając. W końcu na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Co powiecie na... odwiedziny Hay?
   - Kogo? - Zdziwił się chłopak, rozczesując palcami swoje jasne włosy.
   - Perfecto - rzuciłam równocześnie z nim, rozumiejąc plan Vic. Spojrzałam jeszcze raz na Gejba, który flirtował z jakimiś tapeciarami. No co? Miały chyba na sobie tonę makijażu. Fuj. Dziwne, rozpuścił swoje włosy, ciekawe dlaczego? Jak był z nami, to tradycyjnie spiął je w koński ogon, a teraz najwyraźniej się nimi szpanił.
   Vic rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie i wyczarowała sobie księgę, szepnęła parę słów, zrobiła kilka gestów, a ja wiedziałam już, że plan się powiedzie. Słyszeliśmy śmiech dziewcząt, gdy Gejb im coś opowiedział. No proszę, proszę, a to ci dopiero.
   - Nie pogniewacie się, jak dorzucę coś od siebie? - zapytałam, zwracając się do towarzyszy.
   - Proszę bardzo, droga wolna - zgodził się Peter. Emilka miała to samo zdanie, więc już po chwili moje włosy stały się dłuższe i nieco jaśniejsze, a w dodatku miałam fioletową grzywkę. Yey, zniknęły moje blond końcówki. Oczy z szarozielonych przeszły w intensywną zieleń, byłam też wyższa, szczuplejsza, a moim typem figury została nie gruszka, a klepsydra. Jednym słowem wyglądałam jak Mirage. Usłyszałam gwizd Piotra, ale wzruszyłam na to ramionami. Vic też podrasowała nieco swój wygląd i ruszyłyśmy, zostawiając zakupy pod opieką chłopaka.
   Będąc blisko flirtującego (sic!) Gejba, dołączyła do nas jeszcze jedna osóbka: taka jakby gotka, Hay. 
   - Komu skopiemy tyłek? - zapytała, szczerząc się radośnie.
   - Jemu. - Vic pokazała ręką postać. Dziewczyna o rubinowych włosach zaśmiała się złowieszczo i podsumowała to słowami, że już wszystko rozumie. Vic dodała tylko kilka informacji o imprezie. Podeszłyśmy cicho do stolika trójki.
   - Czeeeść Gejbusiu - zaszczebiotała Hay, przesadnie wachlując rzęsami. - Nowe koleżanki, jak widzę.
   Dziewczęta spojrzały na nas spode łba, szepcąc coś między sobą.
   - Znacie się? - zapytała jedna z nich.
   - Czy się znamy? - powtórzyłam ze słodkim śmiechem. Ugh, no ale czego się nie robi dla planu. Usiadłam zdumionemu Gejbowi na kolanach. Próbował mnie zrzucić, ale nadepnęłam mu obcasem na nogę. Odpowiedziało mi gniewne jęknięcie. - Oczywiście.
   - Co wy wyprawiacie? - syknął mi na ucho, łamiącym się nieco głosem. - I co tu robi Hay?
   - Och, zobaczysz - odpowiedziałam mu z łobuzerskim uśmiechem. Odwróciłam się do niego, patrząc mu w oczy. Chyba nie był zbytnio zadowolony. Gdzieś nad jego ramieniem widziałam Piotrka, który najwyraźniej świetnie się bawił.
   - To nasz przyjaciel - zawtórowała nam Vic. - A nawet i więcej dla niektórych. - W tym miejscu posłała mi oraz Hay znaczące spojrzenia. Gdybym mogła, to pokazałabym jej język. No ale nie mogłam. Pozostało więc odgrywać tę nieszczęsną rolę. Sama na to wpadłam i będę teraz cierpiała. 
   - Chwila. - Zerwała się druga. - To.. to jest chłopak?
   - Taaaak. - Hay uniosła brwi. - Chłopak. Z tego, co nam wiadomo. No bo przecież nie chwali się na prawo i lewo tym, co ma w spodniach, nie?
   Zatkałam Gejbowi w tym momencie usta, żeby nawet nie pisnął. Odpowiedziało mi oburzone spojrzenie. Pevensie zwijał się ze śmiechu, więc telepatycznie przekazałam mu, by się nie śmiał, bo zginie. W tym czasie towarzyszki naszej Duszyczki bardzo się speszyły.
   - Ahmmmmmm - mruknęła jedna z nich.
   - Co wy takie zdziwione? - Vic skrzyżowała ręce na piersi. - To taka niespodzianka?
   - No bo... - Mówiąca była cała czerwona. - Booo... myśmy myślały, że to dziewczyna. No wiecie, ta... ta... ta... uroda, włosy... - Zaczęła się przy okazji jąkać.
   - No popatrz. - Zwróciłam się do niego - Zgoliłeś bezdomnego wonsa i już laski się do ciebie kleją. Może rozważyłbyś zmianę płci? - ciągnęłam ponętnie, sunąc paznokciem po jego policzku. Dotarłam do jego ucha i za nim zostawiłam mu czerwoną kreskę na skórze.
   - Spadaj - syknął, gdy już zabrałam mu rękę z ust. Złapał mnie mocno za nadgarstek. - To nie jest ani trochę zabawne.
   - Ależ jest - szepnęłam, nachylając się do niego. Nasze nosy i czoła się zetknęły. Jak to mówią, „show must go on!” - Nie trzeba było uciekać. Albo przynajmniej być szczerym, zamiast zostawiać nas.
   - Wredoty - zdążył jeszcze dodać, zanim odsunęłam się od jego twarzy. Myślę, że wypadło to nawet przekonująco.
   - Przepraszamy. - Dziewczyny były coraz bardziej zmieszane. - Znaczy... Jesteś ładny jak na faceta, no ale wiesz... To nasza wina, nie twoja...
   - Naprawdę? - Zaśmiał się ponuro. - Wiecie co? Nic się nie stało. - Zebrał się w sobie, uniósł mnie i zrzucił na ziemię. Dosłownie. No damn it, no. Wiedziałam, że będę cierpieć. Pomasowałam sobie obolały krzyż, a Vic i Hay pozwoliły chłopakowi pożegnać się z tapeciarami, przy okazji rzucając mu nienawistne spojrzenia. - Zadowolone? Przepędziłyście jedyne dziewczyny, co zwróciły na mnie uwagę - wybuchnął, gdy już odeszły.
   - Bo sądziły, że jesteś jedną z nich. - Vic przewróciła oczami i podała mi rękę. Skrzywiłam się, warknąwszy na Gejba, że chyba coś mu się z głową porobiło. Otrzepałam się z kurzu zalegającego  na posadzce. Ach, no i jednocześnie z Vic zdjęłyśmy z siebie iluzje. - A kara ci się należała.
   - No dobra, okej, sorry no. - Czy mi się wydawało, czy jego głos serio był bardziej... piskliwy? - Nie powinienem was zostawiać. Ale co tu robi Hay?
   - Och, to taki bonus od nas. Będzie cię pilnowała, no nie?
   - Z przyjemnością. - Hay uśmiechnęła się mrocznie. - Dwadzieścia cztery na dobę, dzień w dzień. Nie martwcie się, doprowadzę go na przyjęcie, choćbym miała użyć siły.
   Gejb tylko jęknął, zdruzgotany, gdy odeszłyśmy po zakupy, a jego zostawiłyśmy z mroczną. Piotrek ocierał sobie oczy, dusząc się ze śmiechu.
   - Śmieszy cię coś? - burknęłam, wciąż obolała, chociaż już po chwili uśmiechnęłam się szeroko, sprzedając mu kuksańca w bok.
   - A spadaj ty do Igora - rzucił w odpowiedzi. Vic po raz kolejny przewróciła oczami.
   - Pfy, zazdrosny, że ma seksi ciałko, a ty nie? - Uniosłam brew. Ktoś tu zaczynał zachowywać się jak Gejb pod tym względem. Niestety, musiałam przerwać tę dyskusję, gdy Vic powiedziała, że musimy iść, bo w przeciwnym wypadku się spóźnimy. Pomachałam Peterowi na pożegnanie i ruszyłam prędko za towarzyszką. Jeśli nie uda nam się normalnie, to najwyżej użyjemy magii.
*~*
   Trening nie był emocjonujący, prawie cały przysypiałam, jednak pocieszała mnie myśl, że zbliżała się już TA godzina. Ta, o której miałam przyprowadzić Lunę do domu.
   - Chodź do sklepu, muszę sobie kupić jakąś wodę - powiedziała, udając, że się dusi z pragnienia.
   - Już lecę - udałam zmęczenie, ale tak naprawdę byłam podekscytowana. Udało mi się wywiązać ze swojej roli dobrze, jak nigdy wcześniej.
   Kolejek nie było, więc moja towarzyszka szybko zakupiła półlitrową butelkę wody mineralnej. Haustem wypiła z połowę, po czym zakręciła ją.
   - To teraz w końcu idziemy do domu, nie?
   Dwa razy nie trzeba mi było powtarzać. Chociaż... Chwila, moment, nie może iść do domu, przecież tam nikogo nie ma.
   - Hej - zaczęłam. - Ale przecież chciałaś iść do klubu. Coś mi się obiło o uszy, że dzisiaj mają zniżki.
   Luna przewróciła oczami, mrucząc coś pod nosem, że teraz to chcę iść, jednak zgodziła się. Sukces. W drodze dyskutowałyśmy na temat zeszłego RPG, aż w końcu stanęłyśmy przed drzwiami naszego ulubionego miejsca. Powiedziałam ochroniarzowi nasze hasło, więc wpuścił nas dopiero po chwili. Weszłyśmy do pogrążonej w ciemności sali. 
   Długo nikt się nie odzywał, aż w końcu odsunęłam się od drzwi. Wtedy zapaliły się światła, usłyszałam głośny łomot oraz krzyk:
   - Niespodzianka!
*~*
   - No gdzie ta Dei? - mruknęłam, zniecierpliwiona. - Rozumiem, że moja siostra jest chwilami męcząca, ale punktualność przede wszystkim! Co one tam robią, kradną wasze podobizny? - dodałam, spoglądając w kierunku Rizy i Roya.
   - Och, Nama, to jest akurat najmniejszy problem! Vic i reszta już jadą, ale zobacz, widzisz te okruszki? Skąd one się tu wzięły?! - krzyknęła spanikowana Lau, biegając po pomieszczeniu i obsesyjnie wypatrując jakiegokolwiek brudu. Perfekcjonistka. Na szczęście od tych bezsensownych poczynań oderwał ją dzwonek informujący o tym, że ktoś wszedł do klubu.
   - Hejo! - zawołała Emilka, niosąc kilka toreb i uśmiechając się lekko, a ja odwzajemniłam gest.
   Fajnie, że ktoś w końcu przyszedł. W porę przypomniałam sobie, że muszę zamknąć drzwi, żeby Luna i Dei nas nie zaskoczyły. Ochroniarz to jedno, ale dodatkowe zabezpieczenie nikomu nie zaszkodzi, nie zabrakło też kodu autorstwa Akalci, oczywiście 6969. Zdemoralizowana banda.
   Podeszłam kilka kroków bliżej, chcąc to zrobić, kiedy zauważyłam pewną postać. Nie oceniajcie mnie, nie jestem ślepa, Vic ją zasłaniała!
   - Hay? Łał, co ty tu robisz?
   - Żyję, a przy okazji pilnuję tego trans... to znaczy dzieciaka. - Czarodziejka posłała mi wymowne spojrzenie, jednak po jej ustach błąkał się złośliwy uśmieszek. 
   Czyli nie muszę się bać? Jeden problem z głowy. Stojący za przybyłą Gejb usiłował wzbudzić we mnie litość, jednak ja tylko uśmiechnęłam się mściwie. Cokolwiek zrobił, należy mu się.
   - No, dobra, mamy wszystko - powiedziała Vic. Uwinęłyśmy się w niecałe pół godziny, z pracy oczywiście wyłączając Gejba (ale nie miał lepiej), a Dei nadal nie było. A podobno to ja jestem niepunktualna, heh. W tym momencie usłyszałyśmy ciche głosy.
   - Szybko! - zawołałam, chowając się, a pozostali poszli w moje ślady, z wyjątkiem animcowych gości, którzy ukryli się w szafie już wcześniej. Właściwie mogłyśmy użyć zaklęcia, ale kto by tam o tym myślał. Może ja. Teraz. Nieważne.
   - Ee, Dei? Po co my tu... - zapytała lekko zdezorientowana Luncia. Czas na nas. Trzy, dwa, jeden…
   - NIESPODZIANKA! - krzyknęłam, wyskakując z mojej kryjówki i wręcz rzucając się na jubilatkę, przytulając ją mocno. - Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko.
Zdziwiła się? No, może troszkę, ale nasza perełka wciąż czeka. Zaraz po mnie każdy po kolei składał jej życzenia i wręczał prezenty. 
   - Lunaaaaaa, chodź - powiedziałam, kiedy kolejka zniknęła. - Ja i Ig też mamy coś dla ciebie.
   Przyznam, że troszeczkę się bałam. A jak jej się nie spodoba? Raz się żyje, Nama, najwyżej ją zahipnotyzujesz i będzie ok… chwila, o czym ja w ogóle myślę? Pociągnęłam starszą na górę.
   - Zamknij oczy. - Sauronek wykonał polecenie, a ja zapukałam do szafy. Jejku, zrobiło się trochę jak w Narnii. Brakuje tylko rodzeństwa Pevensie. Zaraz, przecież oni tu są... Widziałam Piotra, jak trzymał Lau za rękę gdzieś w kącie. A to ci dopiero! Może w końcu wyleczyła z kraszowania Lokiego.
   - Już - powiedziałam, a Luna otworzyła oczy i znieruchomiała, widząc machającą do niej Rizę i uśmiechającego się Roya. - Wszystkiego najlepszego! - zawołali.
   Wydaje mi się, że w tym momencie widziałam największe zaskoczenie na świecie. Witanie się z podłogą to już typowa sytuacja. Eh no, i z kim ja mam ich szipować? Podłoluna? Niee, to brzmi tak, jakby była podła. Lundłoga?
   Wracając do jubilatki, wreszcie się otrząsnęła, więc tylko mrugnęłam do niej porozumiewawczo i zeszłam na dół, dając jej czas na zapoznanie się z ulubionymi postaciami. Czego się nie robi dla przyjaciół.
   Spodziewałam się bałaganu, ale panował tutaj nadzwyczajny spokój. Chciałam zrobić skrina, żeby uwiecznić tę chwilę... eh, minusy realnego świata. Zawsze istnieje aparat. 
   Zauważyłam, że pozostali wpatrują się we mnie wyczekująco, więc poinformowałam ich, że za chwilkę zaczniemy. 
   Rzeczywiście, chwilę później po schodach zbiegła roześmiana Luna, a za nią wyraźnie zadowoleni goście z FMA. No, to rozpoczynamy! Akalcia przyniosła tort i zaczęliśmy śpiewać "tysionc lat", bo, jak wiadomo, sto to zdecydowanie za mało. 
   Później zaczęło się prawdziwe świętowanie. Zadbałyśmy o to, by pojawiły się ulubione piosenki naszej Lunci. Każdy świetnie się bawił. No, prawie każdy. 
Ignisa siedziała pod stołem, stwierdzając, że nie lubi imprezować, ale gdy tylko Luna ją o coś prosiła, zrywała się, by to spełnić.
  To się nazywa urok jubilata. Przez ten pośpiech Zuo uderzyło głową w stół! Ma za swoje, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Hehehe.
   Reszta rozmawiała ze sobą na różne tematy i oczywiście tańczyła oraz podjadała przekąski. Największy ubaw miałam z Gejba, który nie mógł robić tego, co chciał. 
   - Hayyyyy, proszę cię, mogę wyjść? Popatrz, tam są... to znaczy, tam jest taki śliczny kot! - usłyszałam jego błagalny głos.
   - O ile mnie wzrok nie myli, to Dei właśnie rozmawia z tą całą Rizą tutaj, w środku. Czyżby te panny się niczego nie nauczyły? No cóż. Ignisa, zajęłabyś się nimi? Ja mam dzieciaka do pilnowania. - Lau i ja dusiłyśmy się ze śmiechu, kiedy Hay za pomocą magii przywiązała Gejba do krzesła, a następnie wyczarowała śliniak i łyżkę.
   - Otwórz buzię, Gabrysiu, leci samolocik! Zjedz za Luncię! - powiedziała, wpychając mu kawałek tortu. Jego mina była bezcenna, nie wspominając o tym, że się zakrztusił. Właściwie przed dalszym wyśmiewaniem uratowało go tylko wołanie Akalci.
   - HALO LUDKI, CZAS NA KOMPOT PARTY!
   Jak nietrudno się domyślić, nie mogło zabraknąć kompotu, więc wszyscy usiedli przy stole - z wyjątkiem małego dzieciaka Gejba i Hay. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam Lunę ciągnącą za sobą ee… podobiznę Rizy. Łał, czyli jednak umiem przewidywać przyszłość? Dobrze wiedzieć, hue.
*~*
   Upiłam grzecznie łyk kompotu, którego smak przywiódł mi na myśl wycieczki szkolne. Zawsze, ale to zawsze, dawali nam ten napój do obiadu. Nah. Pamiętam doskonale każdy raz, gdy musiałam go pić. Najchętniej odstawiłabym szklankę, a w ogóle, to z wielką przyjemnością bym jej nie brała. Ale były urodzinki Lunś, nie mogłam jej sprawić przykrości.
   Puściłam oczko Hay, a ta wyszczerzyła się do mnie, wciąż karmiąc Gejba. To był jednak świetny pomysł, niech tu zostanie już na zawsze. Wezmą ślub, przecież to jest idealna para. A ich szip nazwiemy... Gay! Gejb nie pasował mi na dominę, lecz inny układ brzmiał fatalnie. Nagle zauważyłam, że nie ma wśród nas Ignisy. Czy ja coś przeoczyłam? Szturchnęłam Namę.
   - Czej, a gdzie Ig się zapodziała? - zapytałam szeptem.
   - Hay twierdzi, że znowu są tutaj te dziewczyny. - Ala nachyliła się do mnie. - Ale nie wiem, jakie dziewczyny i po co by tu miały być. To impreza prywatna. Nie ma szans, nie wbiją tu.
   Uniosłam w zdumieniu brwi, popijając jednocześnie kompot. Blech. A to by się Namuśka zdziwiła. Czyżby nagle panieneczki zmieniły orientację? Woah, ja nie wiem, co one widzą w tym Gejbie. Tego nawet kijem się tknąć nie da. A co dopiero... STOP! WTF mózgu, przestań, nim to zajdzie zbyt daleko. No dzięki! Teraz muszę zdezynfekować sobie myśli. Not cool. At all.
   - Wbiją, nie wbiją, co to za różnica? - Odchyliłam się w fotelu, przymykając oczy. - I tak Hay nie da uciec Gejbowi. No way. Ale jak chcesz mieć pewność, to wbijam do Pati na bijatykę. - Wyszczerzyłam się, wyprostowawszy się najpierw. Puściłam Namie oczko. - Zajmij się wszystkim, za minutkę jestem. 
   - Jak coś to wołaj!
   - Ta, taaaa - mruknęłam pod nosem, zrywając się z miejsca. Kiwnęłam Lunie głową, że za chwilę jestem z powrotem, po czym wyszłam przed klub. Ktoś jednak nie pozwolił mi na zamknięcie drzwi. Obejrzałam się tylko po to, by zobaczyć uśmiechniętą złośliwie Namś. 
   - Wiesz co? Zmieniłam zdanie. Za nic w świecie nie przegapię tej zabawy.
   Przewróciłam tylko oczami, rozglądając się za naszą waleczną Igneą. Tak jakby ktoś urządzał walki na ulicy. No wiadomo, że ciemne zaułki są lepsze. Moja towarzyszka szukała energii magicznej, a już po chwili ciągnęła mnie za rękaw gdzieś za klub. No co za, nawet w spokoju rozejrzeć się nie da. Westchnęłam cichutko, pozwalając jej mnie gdzieś uprowadzić.
   Po chwili znalazłyśmy się w ponurej uliczce. Było tutaj nawet przyjemnie: kilka zielonych koszy na śmieci, jakby nie można było postawić takich super srebrnych jak w amerykańskich filmach. Never mind. Spaczenie zawodowe. Na jednym z nich siedziała sobie, z przerażającym uśmieszkiem, Ignisa. Przyjrzałam się jej koszulce, nie było śladów krwi. Dobrze, czyli nie zaczęła bijatyki bez nas. Zaśmiałam się bezgłośnie, a Nama spojrzała na mnie, unosząc brwi.
   - Nieważne – powiedziałam tylko, odmawiając dalszych zeznań.
   - Już myślałam, że ominie was cała zabawa – powiedział Thorek, szczerząc się.
   - Nigdy w życiu. – Nama skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na stojące pod murkiem dwie dziewczyny. No proszę, proszę. To te dwie ze sklepu. Czyżby nie dość się zawstydziły?
   - No więc, może powiecie jeszcze raz, co was tu sprowadziło? - Najstarsza przyglądała się ze znudzeniem swoim paznokciom, a ja przeszywałam nasze „koleżanki” wzrokiem.
   - Masz nas przeprosić za tą akcję w galerii – rzekła hardo jedna z nich, a ja uniosłam brwi. 
   Że co proszę?
   Ostatkiem silnej woli powstrzymałam się od parsknięcia śmiechem. No ale to by tylko pogorszyło sytuację. Te dziewuchy nie wyglądały na kogoś, kto odpuszcza. Czyżby zażarte feministki? Może, nie wnikałam jednak w to głębiej.
   - Em... - Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nama i Ig popatrzyły teraz na mnie. Ta pierwsza co nieco o sprawie wiedziała, ale druga najwyraźniej nie. No trudno, to teraz się dowie. - No dobra, nie winię was. To w sumie była kara dla Gejba... - zaczęłam. Z początku miałam lekką chrypę, ale już mi przeszło. - Ale prędzej czy później odkryłybyście prawdę. Chociażby zaciągając go do łóżka. - Co ja mówię? Mózguuuu, no weź. Już cię nie lubię. - Choć teraz w to wątpię. No wiecie, czy byłby aż taki chętny. - Posłałam im przepraszający uśmiech, ale tak naprawdę miałam ochotę się spoliczkować. Mój umysł mnie czasami powala. - Może zapomnimy o sprawie?
   - Raczej nie. - Tym razem druga przemówiła, a Ignis zeskoczyła ze swojego dotychczasowego siedziska.
   - O co im chodzi? - zapytała bez ogródek.
   - Takie tam, później wyjaśnimy – mruknęła Nama i wpadła na pomysł. - A może wykorzystamy same-wiecie-co?
   - Voldermorta? - Najstarsza uniosła brwi. - Może być ciekawie.
   Nama przewróciła oczami, a potem je zamknęła. Na je twarzy malowało się skupienie.
   - Co ty robisz?! - wrzasnęły panienki z przestrachem, gdy uniosły się delikatnie. Hawkeye nie odpowiedziała.
   Jej bransoletka na nadgarstku lekko zalśniła, a dla naszych rozmówczyń czas się jakby zatrzymał. Wisiały nieruchomo w powietrzu przez jakieś dziesięć sekund, a później opadły na ziemię, chyba nieprzytomne. Otworzyłam szeroko oczy, nie dowierzając w to, co się działo.
   - Chodźcie. - Nama pociągnęła nas w kierunku klubu. - Znikajmy, zanim się obudzą.
   - Coś ty im zrobiła? - Gdy już byłyśmy w środku, Ignisa uniosła brew i spojrzała karcąco na czarodziejkę. - Znaczy to było fajne i wyglądało super. Ale... jeszcze policja się przyczepi.
   - Wymazałam im tylko pamięć. - Młoda machnęła ręką. - Albo, jeśli wolicie, zahipnotyzowałam je, by nic nie pamiętały. Ani o galerii, ani o Gejbie, ani o akcji w zaułku.
   - Dziękuję – prawie wrzasnęłam i rzuciłam się Namie na szyję. - Idziemy tańczyć?
   Obydwie kiwnęły głowami. I pięknie. W końcu urodziny Luny są raz do roku. Trzeba się bawić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz